Na Walnym Zjeździe Delegatów Tomasz Sielicki powiedział m.in:

Tu nie chodzi o zysk, tylko chodzi o to, żebyśmy mieli jak najwięcej grających, chodzi o to, żebyśmy mieli jak najwięcej medali, chodzi o to, żebyśmy mieli jak najwięcej dobrych turniejów, chodzi o to, żeby nasi arcymistrzowie byli w pierwszej trzydziestce i mieli powyżej 2.700.

Prezes-marzyciel mówi to na wyrost, gdyż polscy arcymistrzowie od wielu lat mają problemy ze znalezieniem się w pierwszej setce światowej. Być może, Pan Prezes opierał się na wypowiedzi „WYBITNEGO” polskiego arcymistrza,Bartłomieja Maciei, który ma problemy z utrzymaniem rankingu na poziomie 2600:

Jeżeli odsunąć się na bezpieczną odległość od naszego bagna, na przykład wyjechać gdzieś za granicę i zapytać o szachy polskie, ludzie typowo odpowiadają "Ah, Polish chess?" - oczywiście, że bardzo wiele o nich wiemy, co za pytanie. Rubinstein, Najdorf, sukcesy przedwojenne, ostatnie dekady to Krasenkow, Wojtkiewicz, Macieja, Kempiński, Soćko, Markowski, szachy polskie dokonały olbrzymiego postępu po upadku komunizmu, a teraz znowu macie silnych młodych: Mitonia, Wojtaszka, Bartla i Gajewskiego. Jak Wy to robicie, że szachy polskie tak rozkwitają?

Czyżby Bartłomiej Macieja celowo pominął fakt, że zarówno Krasenkow, jak i Wojtkiewicz pochodzą z Kraju Rad, a Wojtkiewicz bardziej był znany jako zawodnik amerykański?

Reasumując, prezesowi Sielickiemu nie wystarczy jedna kadencja, żeby zobaczyć polskiego szachistę w pierwszej trzydziestce świata. Trochę się spóźnił, bo Michał Krasenkow już w niej był, nawet jako polski zawodnik.